przez RR
przez RR (0 komentarzy)
Od Ewy G. przez Ewę Z. do Ewy B. ... i z powrotem
Czytając nasze teksty wiele osób zastanawia się nad tym, jak to jest pracować w zawodzie dziennikarza na własnym podwórku. Pytacie często jak zdobywamy informacje. Jak się nam układa współpraca z samorządami.
Nie jest różowo.
Być dziennikarzem w lokalnym medium to zadanie dość trudne. Pełne ciekawych sytuacji, intrygujących zdarzeń.
Opisywanych ludzi często spotykamy przecież nie tylko w biurze, w pracy, ale także w sklepie, kościele czy u lekarza. Spotykamy się z różnymi reakcjami. Od niezadowolenia po ogromne wyrazy sympatii. Tych drugich doświadczamy zdecydowanie więcej. Za co, po raz kolejny, dziękuję w imieniu całej naszej czwórki.
Działamy w dużej mierze interwencyjnie. To fakt. Zdajemy sobie sprawę, że przez "bohaterów" naszych publikacji odbierani jesteśmy często negatywnie. To nic. Ostrzał krytyki, niesłuszne ataki, czy wręcz oskarżenia, ze strony krytykowanych to raczej typowe zachowania obronne. Przesadna życzliwość ich oponentów politycznych to też ciekawe doznanie.
Nawet jak artykuł ma wydźwięk raczej neutralny, to zmagać nam się przychodzi z kubłem pomyj ze strony skrytykowanego prezydenta, urzędników czy niezadowolonych przedstawicieli tej czy innej partii lub partyjki.
Odpierając zarzuty stawiane w artykułach zarzuca się nam uporczywe szukanie dziury w całym. Zarzuca się jątrzenie, knucie intryg. Wszystko przeciw władzy.
A my przecież staramy się przedstawiać tylko inne punkty widzenia na opisywane tematy. Pochwalne peany należą do rzadkości. To też fakt. Piszemy o rzeczach, które nas i naszych czytelników "ubodły". O wielu rzeczach, najzwyczajniej w świecie, nie da się napisać pozytywnie.
Źródłem wiedzy do artykułów są, dla wszystkich przedstawicieli mediów, w dużej mierze pracownicy jednostek i urzędów.
A współpraca układa się ... różnie.
Kontakt z urzędnikami i osobami z wyższych szczebli władzy bywa bardzo owocny. Często też równie sympatyczny. Czasami jednak może być spod znaku "a czego oni znowu węszą" czy "ja z panem nie będę rozmawiać, proszę pytania zadać na piśmie".
Nawiązując kontakt z przedstawicielem jakiejś instytucji dajemy szansę na przedstawienie swojego punktu widzenia.
Materiał i tak przecież przygotujemy. Informację z urzędu w tej czy innej formie da się pozyskać. Trzeba będzie, to skorzystamy z dobrodziejstw ustawy o dostępie do informacji publicznej.
Odmowa rozmowy czy udzielania informacji jest zmarnowaniem szansy, jaką daje dziennikarz na przedstawienie swojego punktu widzenia. Trzeba wykazać się dużą naiwnością by liczyć na to, że artykuł przedstawiający sprawę będzie korzystny dla osoby odmawiającej udzielenia informacji.
W regionie ciechanowskim są samorządowcy, którzy do rozmówców (w tym dziennikarzy) podchodzą z należytym szacunkiem. Wymaga to swego rodzaju klasy od samorządowców. Z tą jest niestety różnie. Podobnie jak ze zrozumieniem pełnionej przez siebie funkcji i służby społeczeństwu.
Pomieszanie działalności samorządowej z działalnością partyjną wpływa zdecydowanie niekorzystnie na tę pierwszą. Z działalności głównej odchodzi na dalszy plan. Ważniejsze jest szukanie celu politycznego dopytującego o szczegóły dziennikarza niż dostrzeżenie celu społecznego jaki temu zagadnieniu przyświeca. Latarnia na środku ścieżki rowerowej czy hydrant nie jest dla nich problemem samym w sobie ale domniemanym narzędziem ataku na "rządzącego samorządem przedstawiciela partii".
Motorem działania lokalnych mediów jest to co dotyczy mieszkańców. Problemy, które trapią każdego z nas co dnia. Nie konspiracje. Nie myślenie jak zaszkodzić lokalnej władzy. Bez względu na to co zakodowali w głowach nieufni partyjni działacze.
Celem odwiedzania urzędu jest chęć zdobycia rzetelnej informacji. Poprawne relacje między przedstawicielami mediów a samorządem nie mogą się ograniczać do oficjalnych komunikatów publikowanych na stronie internetowej albo cedzonych ustami rzecznika prasowego. Warto pamiętać, że dobra komunikacja leży w interesie mieszkańców. Dla nas to czytelnicy ale dla Was, drodzy samorządowcy, to ... wyborcy. Opłaca się nie zapominać o tym nie tylko przy okazji kampanii wyborczej.
Nie byłoby tego tekstu, gdyby nie wczorajsza wizyta w ciechanowskim ratuszu. Nie byłoby tego tekstu, gdyby nie podobnych kilkanaście już wizyt.
Są w ciechanowskim magistracie wydziały i ich pracownicy, z którymi rozmawia się sympatycznie. Ale są też takie osoby, z którymi rozmawiam niechętnie lub najczęściej wcale.
Sam nie wiem do jakich zakwalifikować panią kierownik Wydziału Inżynierii Miejskiej i Ochrony Środowiska - Ewę Zduńczyk. Nie zliczę już prób podjętych by porozmawiać z panią kierownik.
Oczywiście mówię o rozmowie na tematy dotyczące zakresu działania kierowanego przez nią wydziału.
Konsekwentnie odmawia jakiejkolwiek wypowiedzi żądając skierowania pytań na piśmie. Koniecznie przez panią rzecznik.
Nie pomogły nawet interwencje u pani wiceprezydent Ewy Gładysz. Kilkukrotnie skończyło się na rozmowach z bardzo miłymi i merytorycznymi pracownikami wydziału.
Ostatnio jednak chęć rozmowy i z samą panią prezydent skończyła się odesłaniem do pani Zduńczyk. Ta, standardowo już, nic o tym nie widziała i wiedzieć nie chciała. Zostaliśmy skierowani do rzecznik prasowej na grunt komunikacji pisemnej. Na domiar złego najbliższy możliwy kontakt to przyszły poniedziałek.
Niechęć do rozmowy występuje tylko w stosunku do niektórych mediów. Dla innych zarówno pani Zduńczyk jak i jej zastępca wypowiadają się bez oporów.
Skąd bierze się to faworyzowanie mediów? Podejrzewam, że niezbyt podobają się krytyczne artykuły pod adresem działki, za która odpowiedzialny jest wydział inżynierii.
Czyżby panie się bały zbyt trudnych pytań? A może to nie to. Niestety tego ustalić się nie da, bo pani Zduńczyk rozmawiać z nami nie chce. Pani Gładysz zgodę na zadanie pytań podwładnej wycofała. O czym poinformowała nas wczoraj już nie sama, a przez swojego biurowego kolegę. Pani rzecznik na domiar złego nie ma do poniedziałku.
Pozostaje nam tylko czekać.
Zapisaliśmy się na wizytę do pani wiceprezydent, jak każdy mieszkaniec Ciechanowa, i ... czekamy. Pytania, na które odpowiadać nie chciała pani Zduńczyk zadać musimy pani Gładysz. Dopisujemy już do listy kilka kolejnych:
Czego się boi pani Zduńczyk?
Czy czas pani Ewy Gładysz jest mniej cenny niż pani Ewy Zduńczyk?
No i dlaczego media w mieście nie są tak samo traktowane?
Komentarze
Dodaj komentarz