przez RR
przez XY (0 komentarzy)
Skąd oni to wiedzą?
Cechą charakterystyczną małych miasteczek, takich jak Ciechanów, jest ścisła sieć powiązań międzyludzkich, takich rodzinnych, sąsiedzkich, towarzyskich i wszelkich innych. Praktycznie nikt nie jest anonimowy. Można bezpośrednio nie znać człowieka, ale wystarczy się zapytać i okaże się, że zna go wujek, ciotka, kuzyn, kolega ze szkoły czy znajomy z pracy. Chwila i wie się wszystko o człowieku, łącznie z rozmiarem skarpetek i kołnierzyka. Jak trzeba, to wiadomo nawet gdzie, za co i z kim siedział.
Ciechanowianie, a zwłaszcza ci, którzy starają się uczciwie przejść przez życie nie mają oporów by posiadaną wiedzą dzielić się. Szczególnie, gdy ta wiedza dotyczy osób z tzw. „świecznika” lub powszechnie uznawanych za przekręciarzy i kombinatorów. Tych mieszkańcy grodu nad Łydynią serdecznie nie cierpią i z wielką chęcią opowiedzą wszystko, co wiedzą. A nawet więcej.
Opowiedzą, ale pod jednym warunkiem. Informację można wykorzystać, ale tak by nikt, przenigdy, się nie dowiedział, że to oni powiedzieli. Stanowisko całkiem rozsądne, bo przecież muszą dalej funkcjonować w tym poplątanym jak węzeł gordyjski środowisku.
Posiadaną już, często wiarygodną, bo pochodzącą z kilku źródeł informację trzeba więc ponownie „uzyskać”, tym razem oficjalnie. I tu się zaczyna zabawa w kapitana Wagnera z kultowej komedii „CK dezerterzy”.
Idzie się do zainteresowanego. Rozmawia się z nim, przepytuje, prowadzi się swoistą grę i aż człowieka korci by zacytować słowa kpt. Wagnera: „Znam wszystkie możliwe pytania i wszystkie odpowiedzi i jeśli mimo to je zadaję, to dlatego, że jest to, niestety, mój obowiązek”.
Pyta się o sprawy które doskonale się zna. Ma się pełną wiedzę, zna się odpowiedź na wszelkie pytania, a te zadaje się tylko z obowiązku. Na szczęście wiele z tych osób wykazuje się inteligencją i na podstawie zadawanych pytań zdaje sobie sprawę, że ich sprawki przestały być tajemnicą. Mamy wtedy do czynienia z trzema postawami:
- cyniczną, kiedy delikwent przyznaje się do swoich grzechów i matactw, nie wykazuje skruchy, a nawet potrafi odpowiedzialność za swoje czyny składać na innych. W skrajnych przypadkach może nawet powiedzieć: „To Masz Pan problem”.
- zdroworozsądkową, kiedy sprawca wyznaje swoje winy, przyznaje się do błędu, obiecuje poprawę i prosi by go publicznie zbytnio nie napiętnować. Czasami skrucha jest szczera, czasami nie, ale jest to postawa najbardziej uczciwa.
- cwaniaczkowatą, kiedy winowajca zamiast uderzyć się w piersi, zamiast wycofać się z błędów jeszcze próbuje kombinować, albo nie daj Boże kłamać i to bardzo nieudolnie, co go jeszcze bardziej pogrąża.
Dwie pierwsze postawy jestem w stanie zrozumieć, odpowiadają one bowiem ludzkiej naturze. Niektórzy są od urodzenia takimi czy innymi „synami” i nic i nikt nie przekona ich, że można żyć uczciwie. Inni, z natury uczciwi, mogli zbłądzić, albo ktoś cynicznie wykorzystał ich zaufanie.
Cwaniaczkowatość napełnia mnie natomiast odrazą, a ostatnio z tą postawą spotykam się nader często i warto by o tym zjawisku napisać kilka słów.
Cwaniaczek nigdy nie przyzna się do błędu, nie wycofa się ze swej pokrętnej drogi, nie wykaże skruchy. Jedyną rzeczą, która budzi jego niepokój jest fakt, że informacje, które starał się utrzymać w tajemnicy, wypłynęły.
Zapomina przy tym o starym przysłowiu, że starego wróbla nie bierze się na plewy i przy pomocy dawno ogranych socjotechnik próbuje przesłuchać dobrze poinformowanego dziennikarza. Chęć znalezienia przecieku przesłania resztkę logicznego myślenia. Ważny jest tylko jeden cel – znaleźć tego, co sypie.
Tutaj nawet dobry cwaniak nie dałby rady, a cwaniaczek nie ma najmniejszej szansy. Źródeł informacji bowiem nigdy, przenigdy się nie ujawnia, a wszelkie próby podpytywania o to albo ucina się, albo daje się delikwentowi „na poty”, czyli podsuwa się fałszywe ślady, by się napracował (spocił) i zrozumiał bezsens swoich działań.
Gorzej jeśli cwaniaczek nakręci się sam, nakręcą się jego doradcy i wspólnymi siłami stworzą jakąś paranoiczną wizję otaczającego świata. Bo to musi być jakiś spisek, gdy rozmawia trzech zaufanych, a informacja wypływa. Musi być zdrajca, gdy rozmawia dwóch i dzieje się to samo. Kto sypie? Komu wierzyć? Czy komukolwiek można wierzyć? A może wszędzie są podsłuchy? Jeśli są, to czyje? Służb, czy nie daj Boże dziennikarzy?
Prosta droga do choroby psychicznej. Mania prześladowcza w najczystszej postaci. Jest jednak na nią bardzo skuteczne lekarstwo – uczciwość i otwartość. Działanie ma proste -jeśli nie ma się nic do ukrycia, jeśli działa się uczciwie, to nie ma się czego obawiać.
Poszukującym przecieków dedykuję stary dowcip o najsłynniejszym radzieckim szpiegu:
Strilitz stoi w gabinecie Millera, gdy ten niespodziewanie mówi:
– Stirlitz, dlaczego nosicie czerwone gacie?
Cyk! Cyk! Cyk! Godzina 12.55.
– Materiał do przemyślenia – myśli sobie Stirlitz.
– O tym, że mam czerwone gacie wiedzą radiotelegrafistka i centrala.
Cyk! Cyk! Cyk! Godzina 13.00
–Kto sypnął? – dalej myśli Stirlitz.
Cyk! Cyk! Cyk! Godzina 13.05. Miller do Stirlitza:
– Stirlitz, nie myśl tyle, tylko zapnij rozporek!
Tak. To jest materiał do przemyślenia!
Komentarze
Dodaj komentarz