przez RR
przez XY (0 komentarzy)
„Niektórzy historycy, specjaliści od tworzenia mitów”, czyli profesorski gniot za miejskie pieniądze

W ramach obchodów 100. rocznicy Bitwy Warszawskiej Ciechanów dofinansował wydanie książki profesora Lecha Wyszczelskiego pt.: „Ciechanów 1920”. Na pierwszy rzut oka pomysł niegłupi, ale po przejrzeniu tego wiekopomnego dzieła okazało się, że pod względem merytorycznym jest to kompletny gniot. Gniot, który został opłacony z naszych pieniędzy, na dobrą wiarę, bo przecież nikt tego dzieła nie recenzował. Czy nie należy tego nazwać marnotrawstwem publicznych pieniędzy?
Autor, robiący za PRL-u karierę w Wojskowej Akademii Politycznej im. F. Dzierżyńskiego niestety, ale wykazał się partactwem i jednocześnie przerostem ego, co było typowe dla wielu jego kolegów po fachu, czyli oficerów politycznych. Ot, taki relikt czasów słusznie minionych.
Dyskusji merytorycznej z autorem naszego gniota podjąć nie można, bo ma w zwyczaju dobierać sobie rozmówców nie według wiedzy, a tytułów naukowych. A jeśli nawet utytułowany adwersarz wejdzie z nim w polemikę, to go sprowadzi do parteru niewybrednymi argumentami ad personam, jak to się wielokrotnie zdarzało. Tu warto wspomnieć fragmenty recenzji innych profesorskich wypocin, która idealnie pasują do naszego gniota:
„mimo zachowania pozorów naukowości, winna zostać uznana za nieudolną kompilację, całkowicie bezwartościową, a tym samym przynależną do rodziny historiograficznego spamu”, „W poczuciu odpowiedzialności za słowo jestem przeciw wydaniu tej pozycji, jako nienaukowej, nierzetelnej i stronniczej. (...) Wydanie tej książki uważam nie tylko za niecelowe, lecz za szkodliwe”.
Po tym niemerytorycznym, niepopartym naukowymi stopniami wstępie warto skomentować parę bzdur i przeinaczeń zawartych w książce zasponsorowanej przez Urząd Miasta Ciechanowa.
(str.12) „Już w Rozkazie Sztabu Generalnego Wojsk Polskich z 30 października 1918 r., organu powołanego przez Radę Regencyjną jest informacja o utworzeniu z numerem XII Ciechanowskiego Okręgu Wojskowego, którym dowodził płk Michał Milewski. W jego skład wchodziły powiaty: płocki, sierpecki, płoński, mławski, ciechanowski, przasnyski, pułtuski i makowski. Okręg ten, który obejmował Mazowsze Północne, wchodził w skład Warszawskiego Inspektoratu Lokalnego z gen. ppor. Zygmuntem Zielińskim na czele. Tu prowadzono zaciąg ochotniczy do formowanego dopiero Wojska Polskiego, w tym formowanego 32. pp, z czasem powstała 8. DP”.
Prawdą jest, że w Ciechanowie, z początkiem listopada 1918 roku, został utworzony okręg wojskowy, ale jego jednostka nadrzędna, czyli Warszawski Inspektorat Lokalny był efemerydą nie wartą nawet wzmianki. Istniał zaledwie dwa tygodnie. Został zastąpiony przez Dowództwo Okręgu Generalnego w Warszawie, na czele którego 16.11.1918 r. stanął płk. Kazimierz Sosnkowski. Jednostką formowaną w Ciechanowie był ciechanowski pułk okręgowy wraz ze szwadronem ułanów. Niemrawo powstawał on od 4.11.1918 roku, na podstawie dekretu Rady Regencyjnej. Jego formowanie przyspieszyło po przejęciu władzy przez Piłsudskiego, ale dopiero rozkaz z 29.11.1918 r. zmienił mu nazwę na 32 pp. Do tego momentu był to ciechanowski pułk okręgowy.
Wzmianka o 8 Dywizji Piechoty jest jakimś kuriozum. Owszem, w maju 1919 roku powstała taka dywizja, ale nie w Ciechanowie. 32 pp wszedł w jej skład, lecz dopiero w 1921 roku, już po zakończeniu wojny z bolszewikami, po demobilizacji Sił Zbrojnych, po przejściu do garnizonów okresu pokojowego.
(str. 40) „Z dużą intensywnością pracowali wojskowi z PKU, prowadząc zaciąg poborowych, których kierowano do formowanego na tym terenie 32. pp. Jego początki związane są tworzeniem Wojska Polskiego odrodzonej Polski. Pierwszym dowódcą pułku został płk Jan Szyszkowski, następnie płk Michał Milewski. Ciechanów był też miejscem formowania 7. pułku ułanów (p.uł.)”.
Cztery zdania, a bzdur co niemiara. PKU, czyli Powiatowa Komenda Uzupełnień została utworzona rozkazem z 27.11.1918 roku. 8.01.1919 roku została wyznaczona jej obsada z ppłk. Rudolfem Borszewskim na czele. Pierwsi ciechanowscy poborowi (z rocznika 1898) zostali jednak wcieleni do wojska dopiero 19.03.1919 roku na podstawie dekretu naczelnika państwa z 15.01.1919 roku. Mogę się tu mądrzyć, bowiem w przeciwieństwie do profesora informacji tych nie muszę przepisywać z książek. W archiwum rodzinnym mam bowiem dokumenty ciechanowianina, który został wtedy, w tym pierwszym poborze wcielony do wojska przez ciechanowską PKU i skierowany nie do 32 pp, a do 1 pułku piechoty Legionów.
32. pp opuścił bowiem Ciechanów 16.01.1919 roku i początkowo był jednostką w pełni ochotniczą. Jego dowódcą od 28.12.1918 roku był płk Jan Sandecki. Żaden inny oficer nie otrzymał wcześniej nominacji na to stanowisko. Płk. Milewski był dowódcą okręgu, a płk Szyszkowski, wraz z innymi oficerami był skierowany do tego pułku, z dniem 30.11.1918 roku, celem jego organizacji.
Tu warto wspomnieć, że dawno temu któryś z ciechanowskich regionalistów przekręcił mu imię, a później historycy – specjaliści od kompilacji - powielali błąd. W rzeczywistości płk Szyszkowski na imię miał nie Jan, a Bronisław. Urodził się jako Bronisław. W carskiej armii dosłużył się stopnia pułkownika jako Bronisław Michajłowicz. Do Wojska Polskiego został przyjęty jako Bronisław. Poległ jako Bronisław i pochowany jest na Starych Powązkach również jako Bronisław.
Piramidalną bzdurą jest „informacja” o formowaniu w Ciechanowie 7. pułku ułanów. Pułku, który został sformowany w Lublinie w listopadzie 1918 roku, a który nosił nazwę 7. pułk ułanów lubelskich. Przypuszczam, że profesorski błąd wziął się z faktu, że w grudniu 1919 roku do Ciechanowa przeniesiono szwadron zapasowy tego pułku. Stacjonował on w mieście do 8.08.1920 roku. Zadaniem tego szwadronu nie było „formowanie pułku”, a uzupełnianie jego strat.
W naszej rzeczywistości, na terenie Ciechanowa, był formowany „szwadron wojewódzki w Ciechanowie”. Do niego pierwsi dwaj oficerowie zostali skierowani w dniu 4.01.1919 roku.
(str. 82) „Wydaje się, że po czasie dał upust fantazji twierdząc, że po dotarciu do Przedwojewa wysłał „telegraficzny meldunek do gen. Tadeusza Rozwadowskiego o sytuacji…”.
(…) Niedorzeczność tej informacji polega na tym, że major Podhorski nie miał radiostacji, cywilnego połączenia radiotelegraficznego nie mógł też mieć w majątku Przedwojewo. Radiostacją nie dysponowała nawet 8. DJ. Jak więc mógł dowódca pułku utrzymywać łączność radiotelegraficzną z szefem Sztabu Generalnego ND WP?”
Wiem, z profesorów nie powinno się nabijać, ale jeśli ktoś tu czemukolwiek dał upust, to nie był to Podhorski i nie była to fantazja, lecz niewiedza, która pan profesor raczył się z nami podzielić. Podhorski napisał o meldunku telegraficznym, a Wyszczelskiemu to się od razu skojarzyło z przekazywaniem telegramu poprzez radiostację i jeszcze wymyślił „cywilne połączenie radiotelegraficzne”, cokolwiek to miało znaczyć. Tak, 203 pułk ułanów nie dysponował wtedy radiostacją. 8. BJ otrzymała swoją dopiero 16.08.1920 r., po wypadzie na Ciechanów, ale warto pamiętać, że na tym terenie była szeroko wykorzystywana telegrafia przewodowa. 10-metrowe słupy i umocowane na nich żelazne przewody nie były rzadkością w mazowieckim krajobrazie. Były to zarówno przewody telegrafu kolejowego, jak i państwowego. Oddziały wojskowe dysponowały sprzętem umożliwiającym wykorzystanie tego systemu łączności. Były to aparaty Morse’a dające odczyt na tasiemkę papierową, synchroniczne telegrafy systemu Hughesa, popularnie zwane juzami, a także zwykłe sztorcowe klucze telegraficzne z dołączoną stukawką, które zapewniały możliwość odbioru słuchowego telegramów. Stwierdzenie Podhorskiego o nadaniu telegramu nie oznaczało przekazania go przez radio, lecz poprzez sieć przewodową. Ba, nie oznaczało nawet nadania go przez jakiegokolwiek żołnierza, bo równie dobrze na kolejową, czy pocztową stację telegraficzną telegram mógł być dostarczony przez konnego łącznika i nadany przez cywilnego telegrafistę, jak to było w zwyczaju.
Profesorską niedorzeczność możemy dostrzec w „analizie” zawartej w rozdziale „Pierwsze natarcie 203. p.uł. na Ciechanów”. Profesor dostrzega, że „wersja tego natarcia przedstawiona w relacji i opublikowanych wspomnieniach mjr. Podhorskiego jest różna”. Trudno żeby obie relacje nie różniły się w szczegółach. Pierwsza była spisana w 1937 roku, z dostępem do materiałów źródłowych. Druga została spisana podczas pobytu Podhorskiego w obozie jenieckim. Obie są jednak jasne i klarowne dla każdego dysponującego jakąkolwiek wyobraźnią taktyczną.
(str. 94) „pułk w szyku konnym opanowuje kolejno miejscowości: Baby i Mieszki Wielkie, następnie Sokołówko [poprawnie Sokołówek – L.W.], mając duży sukces, zadając duże straty nieprzyjacielowi i biorąc kilkudziesięciu jeńców” dalej jest jednak nonsensowny przekaz: „466 pp [takiego pułku nie ma w wykazie polskich pułków piechoty walczących w bitwie na przedpolach Warszawy -L.W.] posuwa się dalej, dochodząc do skrzyżowania szosy Ojrzeń – Ciechanów [to są przedmieścia Ciechanowa i jest skrzyżowanie dróg, ale Gąsocin-Sońsk-Ciechanów – L.W.], dokąd dochodzą również pociągi pancerne. W międzyczasie piechota opanowuje (jego północne wyjścia) Bardony Brzozowe i podchodzi pod Grędzice [oznaczałoby to, że oddalała się od Ciechanowa (!) - L.W.]”.
Całkowity nonsens i to w profesorskim wydaniu! Kompetentny oficer, czytając opis walki wziąłby mapę (najlepiej z epoki, a te dostępne są w internecie), nałożyłby na to kawałek kalki i zaczął szkicować przebieg działań i… nie zbłaźniłby się. Zobaczyłby, że dzisiejszy Sokołówek wówczas nazywał się Sokołówko. Nie miałby również wątpliwości, że Bardony Brzozowe są na południe od Grędzic, podobnie jak i wzgórze 125, które profesor pominął z oryginalnego opisu, a które leży na zachód od Grędzic. Gdyby jeszcze postawił się w miejscu mjr. Podhorskiego, którego stanowisko dowodzenia znajdowało się w pociągu pancernym to zrozumiałby, że mowa jest o skrzyżowaniu toru kolejowego z szosą Ojrzeń-Ciechanów. Dziś jest tam wiadukt. Kolejne skrzyżowanie tej szosy z drogą na Sońsk znajduje się zaledwie 700 metrów dalej na płn. wsch.
Kuriozum jest „analiza” dotycząca „466 pułku piechoty” i triumfalny dopisek, że takiego pułku nie było w Wojsku Polskim. Nie było, bo zarówno w relacji mjr. Podhorskiego, dokumentach operacyjnych 5A, jak i w „Zarysie historii wojennej 27 pułku ułanów (b. 203. p.u)” jest to 469 pułk piechoty i oprócz profesora Wyszczelskiego nikt nie twierdzi, że była to jednostka Wojska Polskiego. To był bolszewicki pułk, dowodzony przez niejakiego Kulikowa i wchodził w skład 53 Dywizji Strzeleckiej, która w tym czasie koncentrowała się w Ciechanowie. Tych kilkudziesięciu jeńców wspomnianych przez Podhorskiego pochodziło właśnie z tego pułku. Swoich żołnierzy nie bierze się do niewoli.
(str. 152-153) „Mitem jest także próba wykazania, że radiostacja mogła być rozwinięta w koszarach przy ul. Pułtuskiej, w innej wersji w centrum miasta przy ulicy Warszawskiej (…) Opis tego wydarzenia jednoznacznie sugeruje, że radiostacja była umieszczona w zabudowaniach miejscowej cukrowni położonej obok linii kolejowej Nasielsk – Działdowo”.
„Faktem jest, że mit o dokonaniu zniszczenia radiostacji przez ułanów z 203. p.uł. Jest niepodważany. Podobnie jak i dywagacje dotyczące miejsca jej rozmieszczenia. Nie odpowiada prawdzie także informacja, upowszechniana współcześnie przez niektórych lokalnych ciechanowskich miłośników historii, że radiostacja mieściła się w centrum miasta przy ul. Warszawskiej, ponieważ nie było tam warunków technicznych potrzebnych do jej pracy (wysoka antena, aby nie zakłócały nadawania przeszkody terenowe), a lokalizacji tej nie potwierdzają żadne dokumenty źródłowe”.
Mity, mity – słowo odmieniane przez wszystkie przypadki, ale jeśli chce się walczyć z mitami, to nie wolno tworzyć własnych. Niestety, ale i tu profesora poniosła fantazja, a przerośnięte ego nie pozwoliło skonsultować zagadnienia z fachowcami od starej techniki radiowej. Zanim puści się wodze fantazji warto sprawdzić jak wyglądała ówczesna technika, jakie były stosowane radiostacje. Pierwszy marszałek wojsk łączności ZSRR, a w 1920 roku szeregowy bojec RKKA - Iwan Pieriesypnik - w 1962 roku opublikował książkę pt.: „Wojskowa łączność radiowa”. Na podstawie wciąż ogólnie niedostępnych dokumentów archiwalnych podał jakie na początku operacji było wyposażenie w sprzęt łączności wojsk walczących w Polsce. Według niego 4. Armia miała wtedy jedną radiostację wagonową i 8 radiostacji polowych. Nie trzeba być wielkim fachowcem, żeby zauważyć, że jeśli na terenie Ciechanowa była rozwinięta rosyjska radiostacja, to była to radiostacja polowa, bo wagonowa nie miała jak tu dotrzeć. Niezależnie od producenta (ROBTiT, SiG, czy porewolucyjna składanka) montowane one były na kilku dwukółkach i nie rzucały się w oczy w ówczesnej rzeczywistości, zdominowanej przez transport konny. Co innego, gdy była ona przygotowana do pracy. Wtedy rozwinięty był system antenowy składający się z 25-metrowego teleskopowego masztu inżyniera Fajansa (pochodził z Włocławka) na którym na dwóch drewnianych rejkach podwieszone było po 6 promieni anteny. Pod nimi rozwinięte były przewody przeciwwagi. Taki, wówczas standardowy system antenowy, zwany anteną parasolową stosowany był również w Wojsku Polskim. Do rozwinięcia wymagał kawałka pola, o wymiarach około 120x60m. Pod masztem ustawiane były dwie dwukółki (aparatowa i zasilanie), łączone namiotem. Nawet to się zbytnio nie rzucało w oczy, chyba że stacja pracowała. Wtedy uwagę zwracał terkot pracującego silnika agregatu i mrugające w takt nadawania niebieskie światło pochodzące z iskiernika. Ten iskiernik też trochę hałasował i jeśli ktokolwiek w Ciechanowie zapamiętał rozwiniętą radiostację to tylko na podstawie tych odgłosów.
Gdzie mogła być rozwinięta? Możliwości jest wiele, ale trzeba brać pod uwagę ograniczenia techniczne, które zawarte są nawet w instrukcjach. Podawane są tam odległości od takich przeszkód propagacyjnych, jak pokryte blachą dachy, tory kolejowe czy linie telegraficzne. Te przeszkody eliminują zarówno koszary, jak i cokolwiek w pobliżu torów kolejowych, w tym propagowaną przez profesora cukrownię. W tym słodkim zakładzie nie było ani miejsca na rozwinięcie stacji, ani nie byłyby spełnione wymogi techniczne konieczne do jej poprawnej pracy W wywiadzie dla KRDP FM profesor w pełni dał się ponieść na skrzydłach fantazji i wymyślił jeszcze, że antena radiostacji miała być zawieszona na kominie cukrowni. Cwani byli ci bolszewicy. Nie chciało im się masztu rozwijać, to szukali komina w okolicy, a jak nie znaleźli, to nie mieli łączności. Na dodatek profesor coś usłyszał o technice antenowej i wie, że antena ma mieć albo ½ albo ¼ długości fali. W sumie tak bywa. Można stworzyć dipol półfalowy i go zawiesić, ale w przypadku fal długich, a takie wykorzystywano w 1920 roku byłaby to strasznie długa antena i jeszcze trzeba by ją bardzo wysoko powiesić. Dla przykładu, sieć dowodzenia Frontu Zachodniego pracowała na fali 1000m, co dałoby długość anteny rzędu 500m. Z tą ¼ długości fali to też dobrze słyszał, ale nie wiedział w którym kościele grają. Byłaby to odizolowana od ziemi antena pionowa, popularnie zwana wertikalem. Takie skromne 250 m wysokości masztu. Trochę to by było niepraktyczne. Całe szczęście, że radiotechnicy z początku 20. wieku mieli jakieś pojęcie o technice antenowej i wiedzieli jak uzyskać kompromis pomiędzy rozmiarami i sprawnością anteny i opracowali skuteczne anteny, zdatne dla użycia w polu.
W jednym profesor jednak ma rację. W polskie opisy zniszczenia radiostacji nie ma co wierzyć. Ułani wpadli do miasta, rozgonili bolszewików, ale żadnej radiostacji nie zauważyli. Wszystkie opisy są wynikiem późniejszej lektury ocen i analiz wskazujących na fakt, że zniszczenie radiostacji w Ciechanowie miało ogromny wpływ na wygranie wojny z bolszewikami. „Nie znałem swojego męstwa” - jak mawiał Zagłoba, a opowiedzieć coś trzeba, żeby się koledzy nie śmiali.
Polskie dowództwo wojskowe dowiedziało się o fakcie zniszczenia radiostacji wyłącznie z rosyjskiego meldunku. Został on przechwycony 17.08, zdeszyfrowany tego samego dnia i 18.08 wieczorem rozesłany do oddziałów wywiadowczych dowództw Armii, w tym 5A gen. Sikorskiego. W meldunku było podane, że radiostacja została spalona przez załogę, gdzieś pod Ciechanowem. O ułanach nie było tam wspomniane, a w ich miejsce pojawił się polski pociąg pancerny, który jakimś dziwnym zrządzeniem losu miał się pojawić na tyłach armii czerwonej, na torach będących pod pełną bolszewicką kontrolą i na dodatek uszkodzonych, co było oczywistą fantazją, ale przecież czerwonoarmista musiał się jakoś wytłumaczyć z utraty deficytowego sprzętu, żeby nie stanąć przed plutonem egzekucyjnym.
Jedyną w miarę wiarygodną informację o miejscu zniszczenia radiostacji można naleźć w książce niesławnego Gaj Chana. Podaje on, że radiostacja została spalona na wschodnim skraju miasta, co z kolei jest zgodne z ciechanowskimi przekazami, bo to jest obszar wokół ówczesnej ulicy Zakroczymskiej. Dziś nie dojdziemy, gdzie to miało miejsce. Ważne, że się wydarzyło, a ostatecznym skutkiem wydarzeń, które miały miejsce na ulicach Ciechanowa była dezorganizacja systemu dowodzenia bolszewickiej 4. Armii i jej wyeliminowanie z aktywnego udziału w rozstrzygającym momencie Bitwie Warszawskiej, co z kolei zaważyło na losach całej wojny. Taki drobny epizod taktyczny o ogromnym znaczeniu strategicznym.
Książka profesora Wyszczelskiego pełna jest bzdur i chcąc się rozprawić ze wszystkimi stworzonymi tam mitami należałoby napisać kolejną, ale czy to miałoby sens? Byłaby to nobilitacja autora, który chwali się, że przez 40 lat swojej pracy napisał ponad 80 książek. Średnio dwie książki rocznie, co jest niezwykłym wyczynem nawet dla autorów romansideł, a gdzie czas na badania archiwalne, na analizy? Łatwiej jest zrobić kompilację, opatrzeć to stwarzającymi pozory naukowości przypisami (bez zaglądania do źródeł), bezmyślnymi komentarzami i kolejny gniot na półkę. Co z tego, że bezwartościowy? Grunt, że opłacony. Tym razem przez mieszkańców Ciechanowa.

Komentarze
Dodaj komentarz