przez RR
przez XY (0 komentarzy)
Żydów w Ciechanowie nie było!?
Ciechanów, małe miasteczko na północnym Mazowszu, rzadko pojawia się na kartach polskiej historii. Bo ta wielka historia, zazwyczaj je omijała, a ta mała, lokalna, jako ta gorsza, bardzo szybko jest zapominana.
Budzi to frustrację u tych, co „umiłowali” tę ziemię. A ta, skądinąd chora, miłość znajduje często swoje ujście w swoistych fantazjach. Wymyślają oni wydarzenia, a czasem i wielkim wysiłkiem tworzą „dokumenty”. Jak choćby niesławna kronika Stanisława z Lipia. Wszystko dla chwały miasta i całej Ziemi Ciechanowskiej. Chyba bardziej jednak, a może i przede wszystkim, własnej. Dochodzi do tego, że część z tych bzdur udaje się im nawet upamiętnić na kamiennych tablicach.
Do tego jeszcze dochodzi brak, nie tyle już spójnej co jakiejkolwiek, polityki historycznej władz miasta. No i mamy z tego ciechanowskie fakty i mity. Z wyraźną przewagą niestety tych ostatnich.
Dla naszych samorządowców historia to jedynie przykry obowiązek, związany z rocznicami i świętami państwowymi. Wtedy trzeba odbębnić jakieś obchody. Najlepiej zgodnie z utrwalonym od lat schematem. No to się je organizuje. Zbiórka pod jakimkolwiek pomnikiem. Nawet nie musi być związany ze świętem, czy rocznicą, bo i po co? Potem byle jakie przemówienie. Najlepiej jeśli porusza tematy aktualnej polityki. Złożenie kwiatków (zakupionych na koszt reprezentowanej instytucji). No i hajda do domu. Odfajkowane. Kolejne święto. Kolejny lans. Każda okazja dobra. Czy każda? Niekoniecznie.
W całej tej „radosnej zabawie” jest jedno zagadnienie, które jest, po dziś dzień, tematem tabu. Ciechanowscy Żydzi. Nikt i nic nie upamiętnia ich kilkusetletniej historii w Ciechanowie, gdzie jeszcze w 1939 roku stanowili około 40% mieszkańców miasta. Dzisiaj nie ma po nich śladu. A przecież nie wyprowadzili się z miasta. Nie porzucili miejsca, gdzie ich rodziny żyły od wielu pokoleń. Zostali wywiezieni i wymordowani. Część została zabita jeszcze na miejscu, w Ciechanowie. Pozostali, różnymi drogami, trafili do obozów zagłady. Ciechanów o nich nie pamięta. Nawet groby tych, którzy tutaj zostali zamordowani nie są w żaden sposób upamiętnione. Dziś mało kto pamięta, że 68 Żydów zamordowanych w szpitalu na Zagumiennej zostało pochowanych przez ich polskich sąsiadów. Miejsce ich pochówku nie jest obecnie w żaden sposób oznaczone. Kolejne już nasze pokolenia polskich, oficjalnie mocno katolickich przecież sąsiadów, wykorzystujemy to miejsce do wyprowadzania psów.
Dwa lata temu, gdy przypadała 70. rocznica likwidacji ciechanowskiego getta, władze miejskie nie zdobyły się na jej upamiętnienie. Nie dlatego, że nie pamiętały. Uczczenie pamięci tysięcy pomordowanych ciechanowian ograniczyły się do tego, że ekipa sprzątająca przy pomniku na kirkucie rzuciła wieniec i zapaliła lampkę. Na miejscu nie pojawił się żaden z licznych zazwyczaj na innych uroczystościach przedstawicieli władz. Całe szczęście, że chociaż nauczyciele ciechanowskich szkół przyprowadzili tam swoich wychowanków. Dzięki temu wstyd był, ale trochę już jakby mniejszy.
W tym roku, 7 października, przypadła kolejna „okrągła” rocznica. 70 rocznica buntu Sonderkommando z obozu Auschwitz-Birkenau. Co ma to wspólnego z Ciechanowem też niewiele osób wie. A ci którzy wiedzą nie zawsze starają się pamiętać. A bunt ten związany z naszym miastem jest, i to bardzo mocno.
Może pokrótce, choćby dla tych młodszych czytelników, kilka słów przypomnienia.
W styczniu 1942 roku, na konferencji w Wannsee podjęto decyzje o ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej. Było to eufemistyczne określenie planu wymordowania około 6 milionów ludzi. Wśród skazanych na śmierć byli również ciechanowianie. W listopadzie 1942 roku, różnymi drogami, część bezpośrednim transportem, część poprzez inne getta (np. Płońsk, Nowe Miasto, Mława), trafili do obozu zagłady w Brzezince. Większość, w tym wszystkie dzieci, od razu została zamordowana. Została po nich zaledwie garść prochu. Po selekcji jedynie nieliczni zostali wpisani na listę więźniów tego piekielnego miejsca. Spośród nich przetrwało zaledwie kilka osób. W Ciechanowie są nieznani. W okresie pobytu w obozie przeszli przez piekło, ale jednak nie wszyscy utracili godność.
Więźniowie obozów koncentracyjnych wykonywali różne prace. Jedną z najgorszych, najbardziej pozbawiającą ludzkich odruchów, była praca w Sonderkommando. Wykonywali ją, wyłaniani podczas selekcji, silni mężczyźni. W przeważającej większości byli to Żydzi. Stanowili oni obsługę krematoriów, komór gazowych, palenisk. To oni strzygli zwłoki, wyrywali złote zęby, segregowali rzeczy pomordowanych, opróżniali komory gazowe, palili zwłoki. Często byli świadkami śmierci krewnych i znajomych, dorosłych i dzieci.
Byli lepiej odżywieni niż reszta więźniów obozu, mieszkali w lepszych warunkach. Wiedzieli jednak, że kres ich życia jest blisko. Co jakiś czas Niemcy i ich zabijali. Mordowali całe składy Sonderkommando. Tajemnica ludobójstwa miała być utrzymana, a wszyscy świadkowie musieli zginąć.
Wykonywana praca pozbawiała człowieczeństwa. Część z nich poruszała się jak automaty. Inni myśleli tylko o śmierci. Marzyli o niej. Czekali jak na wybawienie. Nie wszyscy. Byli i tacy, którzy marzyli o ucieczce i podjęciu walki z oprawcami. Brali oni udział w obozowym ruchu oporu, który planował powszechne powstanie wszystkich więźniów. Przekazywane z Sonderkommando kosztowności miały też niebagatelny wpływ na funkcjonowanie ruchu oporu.
Do momentu zdrady działalnością konspiracyjną w Sonderkommando kierował Jakub Kamiński, który do obozu trafił właśnie z ciechanowskiego getta. Nazwiska kolejnych przywódców znamy jedynie z odnalezionych przy krematoriach pamiętników. Członkowie Sonderkommando chcieli, za wszelką cenę, zachować pamięć o okropnościach, jakich byli świadkami i uczestnikami. Nie wierzyli, że ruch oporu przekaże ich relacje na zewnątrz. Mieli wrażenie, że zostali wykorzystani instrumentalnie i zdradzeni przez więźniów innych narodowości. Oni sami, wiedząc, że SS-mani mają ich wymordować zdecydowali się na podjęcie nierównej walki. W efekcie zginęło 250 więźniów. Kolejnych 200 zostało zamordowanych w ramach represji. Nikt, z bezpośrednio zaangażowanych w bunt, nie przeżył.
Więźniowie, decydując się na walkę ukrywali swoje notatki. Zakopywali je w okolicach krematoriów. Po wojnie stały się one źródłem nieocenionej wiedzy o hitlerowskim ludobójstwie. Pierwsze takie dokumenty zostały odnalezione już w 1945 roku. Jeden z autorów, nieznany nam z nazwiska, prosił, by wszystkie wspomnienia wydać razem, pod wspólnym tytułem „Wśród koszmarnej zbrodni”. Tak właśnie się stało w 1975 roku. Państwowe Muzeum w Oświęcimiu wydało je w postaci książki, opatrzonej analizami, komentarzami.
Wśród nich znalazły się odnalezione w latach 1961-62 notatki i pamiętnik Załmena Lewentala, jednego z członków grupy kierującej buntem. Był on ciechanowianinem, ale w mieście nad Łydynią prawie nikt z obecnych mieszkańców o nim nawet nie słyszał. Żadna ciechanowska biblioteka nie posiada też w swoich zbiorach wspomnianej wyżej książki.
Załmen Lewental nie przeżył, został zamordowany już po stłumieniu buntu. W samej rewolcie zginęło jednak też wielu ciechanowian, jak choćby Jakub Wrona czy Szymon Altus.
Ważną rolę w przygotowaniu tego największego w dziejach oświęcimskiego obozu buntu odegrali również ciechanowianie spoza załogi Sonderkommando.
Najbardziej znaną osobą jest Roza Robota, młoda dziewczyna z Ciechanowa. Zorganizowała ona siatkę pozyskiwania i przerzutu czarnego prochu do Sonderkommando. Proch ten posłużył do montowania prymitywnych granatów ręcznych, które więźniowie użyli w walce. Posłużył również do zniszczenia krematorium nr IV. Rozie (ona sama wolała używać hebrajskiej wersji swojego imienia Szoszana) pomagali inni ciechanowianie. Wiemy, że między innymi byli to Hadassa Złotnicka i Godel Zilber. Ten drugi to mechanik, który bezpośrednio przekazywał proch do Sonderkommando. Wśród konspiratorów był również Noah Zabludowicz. Zilber i Zabludowicz przeżyli. Pierwszy mieszkał po wojnie w Kanadzie, drugi w Izraelu.
Rozę poddano okrutnym torturom. Mimo tego nic nie wyjawiła. Wraz z trzema innymi kobietami została powieszona 6 stycznia 1945 roku.
Jej bohaterstwo zostało docenione, ale nie w Ciechanowie. W 1991 roku, w Jad Waszem odsłonięto pomnik Rozy i jej trzech towarzyszek walki. W Ciechanowie zasłużyła jedynie na to, by jej nazwiskiem nazwać gruntową uliczkę. Na świecie z jej postacią, z dokonaniami bardzo krótkiego życia, zapoznaje się młodzież. Jest bohaterką szkolnych projektów http://www.youtube.com/watch?v=zGSzrSHg-cM. Na świecie jest symbolem walki o godność człowieka. W Ciechanowie jest ... zupełnie nieznana.
Zapomniano również i o 70 rocznicy zrywu, w którym tak ważną rolę odegrali ciechanowianie. Nikt i nic nie przypominało o tej, jakże ważnej, karcie w historii miasta. O tej ważnej rocznicy zapomniały, tradycyjnie już, władze miasta. Zapomniały media. Zapomnieli mieszkańcy. Można jedynie przypuszczać jaka była tego przyczyna. Mam nadzieję, że jest to przede wszystkim wynik niewiedzy.
Wróćmy do książki „Wśród koszmarnej zbrodni” i skupmy się na fragmencie tekstu nieznanego autora, który opisał mord na grupie kilkuset holenderskich Żydów i 164 Polaków, członków jakiejś organizacji podziemnej, w tym 12 młodych kobiet. Był koniec 1943 roku, w tym czasie mordowano po kilka tysięcy ludzi dziennie. Cóż zatem było takiego niesamowitego, że utkwiło w pamięci członka Sonderkommando?
Być może była to dzielność tych ludzi, godność i odwaga w obliczu śmierci. Młoda Polka wygłosiła krótkie przemówienie, które zakończyła tymi słowami: „My teraz nie umieramy, nas uwieczni historia naszego narodu, nasza inicjatywa i duch żyje i rozkwita, naród niemiecki tak drogo zapłaci za naszą krew, jak tylko jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Precz z barbarzyństwem w postaci Niemiec Hitlera! Niech żyje Polska!” – Potem zwróciła się do Żydów z Sonderkommando:„Pamiętajcie, że na was ciąży święty obowiązek pomszczenia nas niewinnych, Opowiadajcie naszym braciom, naszemu narodowi, że pełni dumy świadomie szliśmy naprzeciw naszej śmierci.”
Zanim SS-mani przywieźli i wpuścili gaz Polacy i Żydzi zaśpiewali dwie pieśni. Były to Mazurek Dąbrowskiego i Hatikwa. Umierali śpiewając. Jak to wyraził nieznany autor, umarli „z marzeniem o zbrataniu i ulepszeniu świata”.
Straszna i zarazem piękna karta historii. A znaczącą w niej rolę odegrali ciechanowianie. Chciałbym doczekać czasów, kiedyś zostanie ona właściwie upamiętniona również w mieście, gdzie się urodzili, gdzie mieszkali. W mieście skąd wywiezieni zostali do obozów.
Mam nadzieję, że mieszkańcy Ciechanowa godnie uczczą tych, którzy: „pełni dumy świadomie szli naprzeciw śmierci”. Ciechanowian, którzy, chociaż upodleni w hitlerowskiej machinie zagłady, byli w stanie organizować opór i podjąć tę nierówną walkę.
Ciężko jest wyobrazić sobie skalę tego ludobójstwa. Gdybyśmy na ostatniej trasie ciechanowskich Żydów (od zamku do stacji PKP) co krok ustawili lampkę, taką skromną świeczkę, to każda symbolizowałaby przynajmniej jednego zamordowanego ciechanowianina.
Obawiam się jednak, że nieprędko w Ciechanowie wspólnie zabrzmieją: Mazurek Dąbrowskiego i Hatikwa. Dopóki tak się nie stanie, nie ma szansy na zdrowe relacje. Nie ma tez większej szansy na choć odrobinę normalności.
Komentarze
Dodaj komentarz