przez RR
przez RR (0 komentarzy)
Radni nie chcą transmisji posiedzeń?
Powoli zaczyna to być już niebezpiecznym zwyczajem, że z posiedzenia komisji skarg, wniosków i petycji wychodzę z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony radość, choć chyba lepiej pasuje słowo wesołość. Z drugiej – zażenowanie.
Komisja, która jest od tej kadencji obowiązkowa. Komisja, która stanowi pewien bufor dla niezadowolonych mieszkańców. Nie tylko tych niezadowolonych, ale też tych szczególnie zdeterminowanych. Na tyle zdeterminowanych, by dać wyraz swojego niezadowolenia w formie skargi.
Pod obrady tej właśnie komisji trafi każdy wniosek, skarga czy petycja, jaką złoży mieszkaniec/obywatel do rady choćby na podległego jej prezydenta miasta.
Tak, i tu taka mała dygresja o wymiarze edukacyjnym, prezydent jest tylko wykonawcą decyzji Rady Miasta. Tak, każdy prezydent. Nawet TEN prezydent. :)
O tym, że nie każdy nasz wniosek lub skarga od razu trafi pod obrady tej komisji, i w efekcie pod obrady całej rady miasta, przekonaliśmy się dość szybko, bo już na trzecim jej posiedzeniu.
Wniosek jednego z mieszkańców, nazwijmy go Bogdan, trafił do rady podczas jednej z sesji. Czego dotyczył? Transmisji posiedzeń komisji. Nagrywania tego, co robią radni za nasze wspólne pieniądze, jak zajmują się sprawami dotyczącymi miasta i jego mieszkańców.
Od tej kadencji samorządy mają obowiązek transmisji posiedzeń rady. I sesje w Ciechanowie są transmitowane. W okolicznych gminach też. To, w jaki sposób Ciechanów realizuje obowiązek ustawowy opiszę za chwilę, bo to również ciekawe, ale trzymać się będę jeszcze przez chwilę ściśle wątku samego wniosku pana Bogdana.
Zamarzył sobie człowiek, by nawet siedząc w kapciach przed kominkiem każdy z nas mógł zobaczyć jak dyskutują jego przedstawiciele w Radzie Miasta. By każdy mógł zweryfikować, czy dyskutują, czy może tylko opowiadają wyborcom, że dyskutują. Jak upominają się o nasze sprawy, albo i nie. Czy w ogóle przychodzą na posiedzenia. Bo może nawet nie przychodzą...
Na sesji pan Bogdan wyartykułował oczekiwanie. Zaraz też stosowny wniosek złożył na piśmie.
Co robi urzędnik, gdy obywatel zgłasza jakieś oczekiwania względem niego samego lub urzędu który ma na swej liście płac? (Tak, wiem. To my im płacimy. Do urzędników to nie dociera i zapewne nieprędko dotrze.)
Co więc robi taki urzędnik? Jak to co? Odpisuje. I od razu podpiera się litanią paragrafów, uzasadniając swoją... odmowę.
Nabiedził się i tym razem urzędnik, szukając uzasadnienia dla tego, że wcale nie musi. Bo prawo jednoznacznie na niego tego obowiązku nie nakłada. A nawet gdyby taki obowiązek nakładało, to na przysłowiowych uszach stanie, żeby znaleźć rozstrzygnięcie sądu administracyjnego, które mówi że w szczególnych przypadkach może być inaczej. Wystarczy, że zawierać będzie ulubiony prawniczy zwrot „hmmm, to zależy”. Byle był jakikolwiek punkt zaczepienia. Tylko wtedy obywatel, zasypany gąszczem paragrafów, skazany będzie na porażkę w starciu z machiną urzędniczą.
Tak przedstawiciele społeczeństwa, za jakich uchodzić chcą radni, radzą sobie z oczekiwaniami obywateli, gdy już zostaną wybrani. Tak samo jak radzi sobie prezydent i jego świta. Takie wzorce przejmują wręcz całe tabuny urzędnicze.
„Nie da się”. „Prawo nie pozwala”. „To skomplikowane”.
Taką sytuację obserwowałem i tym razem. Wniosek był w trosce o dobro obywateli. I to ewidentnie. Nie każdy może na posiedzenia komisji przyjść i je obserwować. Transmisja znacząco by ułatwiła dostęp mieszkańców do tego co się w radzie dzieje.
Taki wniosek trafia do rady. Przewodniczący rozsyła go radnym, a obywatelowi od razu na wszelki wypadek odpowiada, że np. docenia starania ale wcale nie uważa by rada miała taki obowiązek transmitować wszystko co robi.
Obywatel jeszcze dopytał na kolejnej sesji (za miesiąc), bo w odpowiedzi urzędnika nie dostrzegł prostego i jednoznacznego „tak” lub „nie”, ani nawet dającego nadzieję „w razie możliwości”. I usłyszał, po(d)parte powagą stołu prezydialnego, że „nie będzie”. Jednoznacznie. Bo przewodniczący tak uważa.
Cóż było robić? Składał wniosek, a urzędnik ten wniosek olał. Odpowiedział, że wcale nie musi, odbierając szanse na jakąkolwiek dyskusję wśród radnych. No to pojawiła się skarga. Skarga na niewłaściwe załatwienie poprzedniego wniosku. I tu pojawił się problem. Tyle, że taki problem, to dla urzędnika... żaden problem. Wystarczy przekonać skarżącego, że ta jego skarga jest bez sensu, bo skoro się upiera, to wniosek właśnie teraz trafia pod obrady. A przecież o to właśnie mu chodziło. Ulegnie sugestiom, no to... pozamiatane. Wystarczy prawnik i prawniczo brzmiące zwroty. Bo jak ma nie ulec, skoro przychodzi w dobrej wierze a nie po to by urzędnika pociągnąć do odpowiedzialności. Ważny jest cel. I urzędnik to wie.
A potem może jeszcze odwołanie do zrozumienia dla niego samego i jego oczekiwań. Zadziała? Pewnie! Tu też zadziałało.
Radni sam ten wniosek oczywiście potraktują jak zechcą. Jeśli mają po wyborach już „gdzieś” oczekiwania mieszkańców, to nawet się nie zawahają głosując przeciwko. Czasem zapewne, i to tylko dla zachowania pozorów, znajdą nawet jakieś uzasadnienie tej odmowy. Chociaż i tego nie muszą. Wszak „prawo ich do tego nie zmusza”. A nawet gdyby zmuszało, to się poszuka rozstrzygnięć sądów administracyjnych i... . Tak to działa.
Tak upadają nawet najlepsze pomysły obywateli. Tak pacyfikować też można niemal każdą inicjatywę obywatelską. Nawet gdy dotyczy podstawowego prawa obywateli na styku z urzędami, czyli prawa do informacji. I nawet się o tym nie dowiemy. Wystarczy, że ten i podobne wnioski o powszechny dostęp do informacji o tym jak pracują radni potraktowany zostanie tak, jak wniosek pana Bogdana. Radni oczywiście przegłosują, bo arytmetyka w obecnej radzie jest nieubłagana, i transmisji z posiedzeń komisji nie będzie. Dobrze, że obowiązek transmisji obrad rady został wpisany do ustawy o samorządzie gminnym. Wielu mieszkańców, szczególnie tych mniejszych gmin, nie zobaczyłoby tego, co wyprawiają ich przedstawiciele w radzie. I to za ich pieniądze. Podejrzewam, że gdyby ciechanowski samorząd nie musiał, to też transmisji by nie robił. Pokazały to poprzednie lata, gdy nagrania samych sesji robiło KRDP, i to też nie wszystkie, a urzędnicy nie dostrzegli takiej potrzeby przez wiele lat.
Część samorządów transmisje obrad realizuje przez YouTube. No i ok. W zasadzie to nawet robi tak większość samorządów. Bo łatwo, bo tanio. Bezproblemowo. Tak transmitowane też są posiedzenia Rady Miasta Ciechanów. W Ciechanowie jednak po takiej transmisji, co bardzo dziwne, nagranie z YouTube znika. Pojawia się kilka dni później na stronie internetowej umciechanow.pl. Dodatkowo jeszcze spakowane.
Aby obejrzeć takie nagranie, trzeba pobrać bardzo duży plik, rozpakować go. I dopiero wtedy można obejrzeć, co tam nasi radni „nawyprawiali”. Dla przykładu nagranie z ostatniej sesji zajmuje ponad 5 GB. Tak duży plik trzeba pobrać, by zobaczyć choć mały fragment nagrania. Na telefonach komórkowych staje się to praktycznie nierealne. Ilu z nas ma możliwość bezproblemowego zgrania 5 GB z internetu, wolną pamięć w telefonie wielkości 10GB i możliwość łatwego odtworzenia pojedynczego pliku wideo wielkości 5GB w formacie, którego niektóre telefony nawet nie obsługują?
No właśnie!
A można, tak jak inne samorządy, zostawić nagranie na YT. Kto chce - jeden klik i ogląda. W Ciechanowie "nie da się".
Tak właśnie wygląda w Ciechanowie informowanie obywateli o działaniach urzędu i rady.
Między tym, w jaki sposób powinno to być robione, by było to przejrzyste, czytelne i przyjazne dla obywateli, a tym jak to robi ciechanowski magistrat jest wielka przepaść.
Obawiam się, że jedyną możliwością, by było lepiej, jest pokazanie jak to zrobić. Czyli zrobienie tego za nich, za urzędników. Przekonywanie urzędnika, że jeśli coś będzie z pożytkiem dla obywateli, to choćby dlatego warto, skończy się zapewne jak zwykle - skoro prawo mu nie nakazuje wprost... samo to już wystarcza, by tego nie robić.
Gdy jednak spotykam się z taką argumentacją u przedstawicieli społeczeństwa, jakimi są miejscy radni, to nóż mi się w kieszeni otwiera. Radny nie może działać jak urzędnik. Radny ma reprezentować mieszkańców. Ma dbać o ich interes. Radny nie powinien mieć w swoim słowniku zwrotu „nie da się”. Powinien go czym prędzej zastąpić zwrotem „spróbujemy znaleźć rozwiązanie”.
No chyba, że jest szansa, że mieszkańcy nie zobaczą jak wygląda z bliska ta troska o nich i ich interes. Jak się nie będzie transmitować obrad, to się może nawet nie dowiedzą. Podejrzenie, że nie transmitują, bo coś próbują ukryć, to pikuś przy sytuacji pełnego wglądu w posiedzenia. Gdy na własne oczy przekonać się mogą mieszkańcy, co taki radny robi między interpelacją o woreczki na psie odchody na jednej sesji i o przewróconym śmietniku na kolejnej.
Tylko pełna jawność daje szansę na realną pracę tych, którym płacimy przecież z pieniędzy publicznych. Tylko tak w kolejnych wyborach mamy szansę nie oddać głosu na tych, co całą kadencję przesypiają, bo... mogą. Prawo im wszak niczego nie nakazuje. A nawet jak nakazuje, to...

Komentarze
Dodaj komentarz